To była najważniejsza chwila w karierze Beaty Szydło i najdroższa impreza w historii PiS. Zanim przyszła premier wkroczy na scenę, do pustych krzeseł przemawia kilku europosłów. Nieważne, że nikt ich nie słucha. Ważne, że PiS ma podkładkę, by za konwencję zapłacić pieniędzmi europarlamentu.
Hala Torwaru w Warszawie, 20 czerwca 2015 r., kilka tygodni po wyborczym zwycięstwie Andrzeja Dudy. Szczera twarz Stanisława Ożoga, podkarpackiego europosła PiS, wypełnia górną część telebimu. Pod nią mieni się plansza z małym, ledwo czytelnym logo: biały lew na niebieskim tle, obok napis „Grupa Europejskich Konserwatystów i Reformatorów” (z anglojęzycznym skrótem ECR). Gdy poseł Ożóg podsumowuje swój dorobek w komisji monetarnej europarlamentu, boczna trybuna Torwaru świeci pustkami. W pozostałych sektorach – atmosfera luźnego pikniku. Ci, którzy już weszli, są zajęci robieniem selfie i rozmowami. Na europosłów mało kto patrzy. Hala za półtorej godziny wypełni się do ostatniego miejsca i załopocze flagami. Z telebimu zniknie logo z lwem, a na scenie pojawi się Jarosław Kaczyński, by ogłosić, że kandydatem PiS na premiera będzie Beata Szydło.
Ustaliliśmy, że gdyby nie poseł Ożóg i jego koledzy z europarlamentu, impreza na część Beaty Szydło nie miałaby tak spektakularnej oprawy: wystąpienia europosłów to gra pozorów, podkładka dzięki której politycy PiS mogą sięgnąć do unijnej kasy. Mówi nasz informator z PiS: – ECR, czyli frakcja konserwatywna, w której są nasi posłowie, ma w budżecie setki tysięcy euro na spotkania i konferencje. Wystarczy ściągnąć deputowanych i można urządzić imprezę za unijne pieniądze.
źródło: www.newsweek.pl