Tuż przed wstąpieniem Bułgarii do Unii Europejskiej zostałam zapytana przez obywatela tego kraju jak to jest być w Europie i czy pamiętam dzień, w którym Polska stała się członkiem Wspólnoty. Moja odpowiedź chyba rozczarowała, bo Gdańsk od zawsze uważałam za miasto europejskie, a więc i przynależność do Europy wydawała mi się czymś naturalnym i nie wzbudzającym jakiś nadprzeciętnych emocji. Jednak sfery uczuć nie można mylić z faktami, które karzą nam się zastanowić na czym taka europejskość ma polegać.
Bogata historia, piękne zabytki, bajeczne nadmorskie położenie, umiarkowany klimat. To wręcz idealne warunki dla rozwoju miasta, dla bycia rozpoznawalnym i uznanym punktem na mapie Starego Kontynentu.
A jednak w opinii Polaków dużo bardziej na to miano zasługuje nie tylko Warszawa czy Kraków ale także Poznań i Wrocław. Co gorsze, w tych statystykach pozostajemy także daleko z tyłu pod względem szans na dynamiczny rozwój.
Czego nam więc brakuje? I co tak naprawdę jest ważne dla zrównoważonego rozwoju miasta, dla przyjaznego klimatu, który służył będzie dobrze zarówno Gdańszczanom, jak i przyjeżdżającym Warszawiakom, Ślązakom, Szwedom czy Hiszpanom?
Pierwszą grupę takich spraw stanowią drobne, ale istotne problemy, do których niestety się przyzwyczailiśmy, ale o które powinniśmy konsekwentnie walczyć. Czyste, równe, pozamiatane chodniki to może banał, ale rodzice z małymi dziećmi próbujący przedrzeć się przez błotną kałużę wiedzą o czym mówię. Informacje w języku angielskim w pojazdach komunikacji miejskiej, na przystankach, w obiektach sportowych czy placówkach kultury mogą wydawać się nam zbędne, ale dla zagranicznego turysty to często sprawa „zostać tu czy wracać”. Sprawna i przyjazna komunikacja miejska czy odśnieżone drogi rowerowe to jeszcze nie problem posiadaczy czterech kółek, ale już wkrótce może się okazać, że i oni będą chcieli skorzystać z alternatywnej formy transportu. Takich przykładów każdy znajdzie wokół siebie sporo i gorąco namawiam na podjęcia próby zmiany tego, co może być lepsze. Niech to będzie droga do tak zwanej „małej europejskości”.
Dużo większego wysiłku, niestety także i pieniędzy, wymaga praca nad europejskością, która ma mieć szersze pole oddziaływania. Bardzo cieszy mnie walka Gdańska o organizację Euro 2012 a tym samym budowę Baltic Areny. Nic tak nie promuje miasta jak organizacja wielkiej sportowej imprezy. Ogromnie liczę także na przyznanie Gdańskowi miana Europejskiej Stolicy Kultury w 2016 roku. Do tego czasu zostało nam jeszcze dziewięć lat, ale sam fakt ubiegania się o ten tytuł z pewnością doda miastu splendoru. Idea budowa Europejskiego Centrum Solidarności już od dwóch lat znana jest niemal wszystkim europejskim przywódcom i z pewnością znajdzie swoje stałe miejsce w międzynarodowych wydarzeniach.
Chociaż w Gdańsku nie brakuje nam odważnych projektów, to jednak ciągle czuje się jakiś niedosyt. Bo śmiałe pomysły to nie tylko duże międzynarodowe imprezy, ale także wybiegające nie na kilka ale na kilkadziesiąt lat do przodu inwestycje. Rozbudowa portu lotniczego to przy naszym małym szczęściu do budowy autostrad wielka sprawa. Ale z zazdrością spoglądam na nasze bliźniacze miasto Brema, gdzie z centrum miasta cichym, czystym tramwajem możemy dostać się do portu lotniczego w 15 minut! Dlatego jak najszybciej powinien być zrealizowany projekt budowy transportu szynowego z Rębiechowa. Odwagi wymagać też będzie budowa kolejki linowej na Gradową Górę, ale czy można sobie będzie wyobrazić większą atrakcję w centrum Gdańska, niż przemieszczające się nad głowami mieszkańców wagoniki? No i jeszcze coś dla morza. Długie, wychodzące kilkaset metrów w wodę molo, dookoła mnóstwo jachtów i cotygodniowe regaty pomiędzy trzema molami to wręcz nasz gdański (trójmiejski) obowiązek.
Tekst ukazał się w Gazecie Wyborczej Trójmiasto w piątek 2 marca 2007