Posłanka Agnieszka Pomaska udzieliła wywiadu dla Pana redaktora Ryszarda Wojciechowskiego z tygodnika „Zawsze Pomorze”.
Nepotyzm wraca, pani poseł? Pytam, bo myślę o przypadku, kiedy wojewoda pomorska Beata Rutkiewicz została powołana przez swojego warmińsko-mazurskiego odpowiednika Radosława Króla do rady nadzorczej tamtejszego funduszu ochrony środowiska i gospodarki wodnej, rewanżując mu się analogiczną nominacją.
To była niezręczność, z której oboje szybko się wycofali. Chociaż kompetencje tych osób do nadzorowania tak ważnej spółki, jaką jest Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska są nie do podważenia. Zwłaszcza tu na Pomorzu, gdzie za czasów PiS tak wiele złego się działo. Dlatego niezwykle ważny jest audyt nad tą instytucją, a potem równie ważny nadzór nad nią.
Ale miało być inaczej, a wyszło jak zawsze.
W tym przypadku pani wojewoda Rutkiewicz i pan wojewoda Król zrozumieli swoją niezręczność jeszcze przed pojawieniem się informacji w mediach i zrezygnowali z nominacji do rad nadzorczych. A my będziemy dokładali wszelkich starań, żeby w radach nadzorczych spółek i instytucji państwowych zasiadali ludzie gotowi do tego, żeby patrzeć zarządom na ręce i przywrócić właściwą funkcję radom nadzorczym. W niektórych miejscach te rady pracują już bardzo rzetelnie.
Ale natura ludzka jest niezmienna i pewnie będą pokusy, żeby przytulić się do takiej synekurki za kilka albo kilkanaście tysięcy złotych
Doświadczeni ostatnimi latami będziemy w szczególny sposób monitorować funkcjonowanie i profesjonalne nadzorowanie spółek skarbu państwa. Doceniamy też niezwykle ważną kontrolę społeczną i rolę dziennikarzy. Z tym, że my nawet kiedy popełniamy błędy, chcemy być transparentni. Nie chcemy niczego zamiatać pod dywan. Od PiS różni nas poczucie wstydu, także za takie sytuacje, w których nominaci partyjni lub ich krewni trafiają do spółek. PiS takie historie nie zawstydzały.
Minęły dwa miesiące od dnia zaprzysiężenia koalicji 15 października. Ale trochę to wszystko idzie jak po grudzie.
Pamiętam czego oczekiwali od nas wyborcy. Z jednej strony realizacji naszego programu i od razu zwrócę uwagę, że pierwszą ustawą przyjętą przez Sejm niemal w ekspresowym tempie był obywatelski projekt o in vitro, pod którym zebraliśmy pół miliona podpisów. A prezydent, mimo sceptycyzmu, podpisał się pod nią. Ale z drugiej strony wyborcy oczekują od nas rozliczenia. I te żądania w czasie kampanii wyborczej pojawiały się dużo częściej, niż inne, konkretne oczekiwania. Dlatego musimy PiS rozliczyć do spodu. Nie jest to łatwe i nie będzie tak szybkie, bo miejsc, w których dochodziło do poważnych nieprawidłowości jest naprawdę dużo, poczynając u nas na Pomorzu chociażby od sprawy Lotosu.
Te rozliczenia idą jednak, zdaniem wielu wyborców i obserwatorów politycznych, dosyć wolno. Komisja ds. wyborów kopertowych się rozmywa, komisja do spraw Pegasusa dopiero się ukonstytuowała.
Jestem od wielu lat w Sejmie i wiem, jakie są w takich przypadkach procedury, a także ograniczenia lokalowe. Mamy już trzy komisje śledcze i pewnie na kolejne trzeba będzie poczekać, bo nie damy rady, tak fizycznie i po ludzku, w tym samym czasie tyloma komisjami się zajmować.
Tymczasem w koalicji ujawniają się tarcia w sprawie legalizacji aborcji. Włodzimierz Czarzasty otwarcie mówi, że projekty ustaw łagodzących prawo aborcyjne w Polsce są blokowane przez Trzecią Drogę. Trzecia Droga opowiada się za referendum, podkreślając zarazem, że podoba jej się miniony tzw. kompromis aborcyjny – będący zakazem aborcji z trzema wyjątkami. Jak z tego koalicja zamierza wyjść?
Gdyby nie było tarć to by znaczyło, że jesteśmy w jednej partii politycznej. A my mamy koalicję i to normalne, że nie we wszystkim się zgadzamy. Kwestie aborcji nie były zawarte w umowie koalicyjnej.
Ale Donald Tusk obiecał wyborcom liberalizację prawa aborcyjnego. I co?
I nic się w tej sprawie nie zmieniło. Koalicja Obywatelska pod koniec stycznia złożyła projekt liberalizacji prawa aborcyjnego. Jest też projekt lewicy i będziemy tu szukali porozumienia.
Jak długo to potrwa?
Będziemy szukali sejmowej większości. W tych sprawach dyscyplina w głosowaniu nie obowiązuje i w najbliższym czasie będziemy ten projekt procedować. Zwracam też uwagę, że aby przywrócić kobietom poczucie bezpieczeństwa wprowadzamy w życie przepisy wprowadzające antykoncepcję awaryjną bez recepty.
W dniu, w którym rozmawiamy Polska sparaliżowana jest strajkami rolników. Ale nie widać, żeby rząd próbował gasić ten protest. Jakby wziął kurs na przeczekanie. Rolnicy żądają natychmiastowego wstrzymania importu zboża i warzyw z Ukrainy, a nawet zamknięcia granicy. Chcą też dopłaty do zbóż i nawozów, wstrzymania europejskiego Zielonego Ładu, ustąpienia unijnego komisarza ds. rolnictwa Janusza Wojciechowskiego z PiS oraz niezwłocznej wypłaty dopłat bezpośrednich.
Premier Donald Tusk zapowiada, że będziemy szukali rozwiązań na poziomie europejskim, bo przecież problem nie dotyczy tylko polskich rolników. Zielony Ład, jak widać, jest zbyt dużym wyzwaniem dla naszych rolników, którzy z jednej strony przeszli w ostatnich latach ogromną transformację, ale z drugiej mają jeszcze wiele do zrobienia, jeśli chodzi o modernizację i dostosowanie do wymogów unijnych swoich gospodarstw. Te problemy odziedziczyliśmy po rządzie PiS. Koalicja wspólnie z wiceministrem Michałem Kołodziejczakiem będzie szukała najlepszego rozwiązania.
To wygląda groźnie, a sprawczości nie widać. Za to widać polityków PiS, którzy próbują coś na tym ugrać.
Problem jest wielowątkowy. Dotyczy nie tylko regulacji unijnych ale też naszych granic. W Ukrainie toczy się wojna. I my będziemy pomagali Ukraińcom militarne, szkoleniowo. Ale wiemy, że polscy rolnicy mają problem z tańszą żywnością sprowadzaną stamtąd, która nie tylko jest tańsza ale też nie zawsze spełnia europejskie normy jakościowe. To wyzwanie, które potrzebuje jeszcze chwili na rozwiązanie. Zwrócę uwagę na to, co nas różni od poprzedników, którzy dzisiaj tak chętnie przyklejają się do rolników. My nie negujemy prawa rolników do protestu, nie wysyłamy na nich kłamliwej TVP jak to robił PiS wcześniej, tylko prowadzimy negocjacje. Minister Kołodziejczak zapowiedział odtajnienie listy firm, które zarabiały na ukraińskim zbożu za czasów PiS i to jest też jeden z elementów rozliczenia tamtej władzy.
Media informują o wielkim rządzie Donalda Tuska. To 112 ministrów i wiceministrów w 19 ministerstwach. Pracę w rządzie ma praktycznie cała, polityczna czołówka partii tworzącej koalicję. I znowu – miało być taniej i skromniej.
Nie mam wątpliwości , że jest skromniej.
To gdzie tej skromności szukać?
Ministrowie i wiceministrowie zakasali rękawy i wzięli się do roboty. Przecież ci, którzy nas wybrali oczekują, że będziemy szybko po PiS-ie sprzątać. A jak już mówiłam, tego sprzątania jest tyle, że potrzebujemy do tego wielu rąk do pracy. Nasi ministrowie nie są obsypywani konfetti jak minister Jarosław Zieliński z PiS, nie wypożyczają helikopterów wojskowych na partyjne imprezy. Nasi naprawdę pracują. Jeśli ktoś z dziennikarzy znajdzie takiego ministra w naszym rządzie, który miga się od roboty, to osobiście uderzę się w piersi.
Gdzie naprawdę jest ten ugór do zaorania największy, poza ministerstwem sprawiedliwości?
Myślę, że najwięcej do posprzątania jest po ministrze Przemysławie Czarnku, który próbował wprowadzić ideologię do szkół i zostawił konkretne problemy jak np. projekt laptopy dla ucznia. Projekt co prawda był, tylko nie zabezpieczono na niego pieniędzy. Każda zmiana w edukacji zawsze wywoływała i będzie wywoływać wielkie emocje. Bo, jak wiadomo, na szkolnictwie każdy się zna. Dlatego mam wielki szacunek dla pani ministry Barbary Nowackiej, która stawia temu czoła i odważnie bierze się za zmiany. Mniej lekcji religii i prac domowych zmiana lektur szkolnych to już wywołuje spory z różnych stron. Ale tak jak pani ministra zapowiadała w kampanii wyborczej, tak robi. Jest konsekwentna.
Koalicja jest razem w rządzie, ale osobno idzie w wyborach do samorządów. To może być ostra rywalizacja swoich przeciwko swoim, zwłaszcza w dużych miastach.
Każda lokalna społeczność ma swoją specyfikę. I te koalicje będą w całym kraju wyglądały różnie. Dla mnie istotne jest to, że w naszym regionie idziemy do sejmiku i do rady miasta jako Koalicja Obywatelska. Nie czuję potrzeby, żeby w tych wyborach znęcać się nad naszymi rywalami politycznymi. My musimy jako koalicja zrobić swoje, czyli co najmniej powtórzyć swój wynik sprzed sześciu lat. A mamy obecnie w Gdańsku 22 radnych i większość w sejmiku województwa pomorskiego. To są dwa, główne ciele, które jako posłanka z Pomorza sobie w tej kampanii obieram.
Zna pani kandydata na prezydenta Gdańska z PiS Tomasza Rakowskiego?
Nie. Myślę, że ta kandydatura świadczy o słabości Jarosława Kaczyńskiego i jego szyldu partyjnego. Dzisiaj radni mówią, że chcą wielkiego Gdańska. Ale wcześniej nie stawali w obronie gdańskiego samorządu. Milczeli, kiedy władza PiS odbierała pieniądze Europejskiemu Centrum Solidarności, kiedy zabierała nam Westerplatte, czy kiedy nie przyznawała żadnych dotacji czy dodatkowych pieniędzy na inwestycje. Wtedy ani radni PiS, ani pan Rakowski nie stawali po stronie miasta. Dlatego ja bym się wstydziła na ich miejscu tworzyć teraz te opowieści co tez oni by chcieli zrobić dla Gdańska.
Media wieszczą koniec ery Kaczyńskiego. Pani w to wierzy?
Tuż po wyborach można już było odnieść wrażenie, że zaczął się bój o schedę po prezesie. Posłowie PiS rywalizowali o to, kto wejdzie na mównicę sejmową, kto bardziej pokrzyczy i tym samym błyśnie. Prym w tym wiódł i wiedzie minister Czarnek. Wewnętrzna rywalizacja więc trwa. Co też bardzo osłabia partię Kaczyńskiego. To jest widoczne w tej kampanii samorządowej, w której mało kto przyznaje się do szyldu PiS. Kandydaci chowają swoje logo partyjne. A w samym PiS nadal czuje się niedowierzanie, że przegrali wybory, że stracili wpływ na synekury, ale także strach przed rozliczeniami. Zwłaszcza boją się Pegasusa…
W myśl zasady, że kto Pegasusem wojuje od Pegasusa ginie?
Tak, to niezwykle poważna sprawa. Ale boją się tez tego, że pokażemy kto i na czym zarabiał ogromne pieniądze tylko dlatego, że był z PiS albo miał kogoś z PiS w rodzinie. Że pokażemy jak kupczyli stanowiskami przez lata. Monika Pawłowska przyjęła mandat po Mariuszu Kamińskim. Mimo, że próbowano ją „kupić” za miejsce w zarządzie urzędu marszałkowskiego, jeśli PiS wygra wybory w sejmiku na lubelszczyźnie. Ale wybrała pewne miejsce, niż bardzo niepewne. A to oznacza, że PiS przestaje być zdyscyplinowaną i karną armią Jarosława Kaczyńskiego. A spoiwa tej formacji i potencjalni nowi liderzy jak wspomniany Przemysław Czarnek – szef lubelskich struktur, nie mają już tak wielkiego prestiżu i posłuchu. To musi być dla nich bolesne.
Źródło: zawszepomorze.pl