– Leżąc w szpitalu, myślami byłem z wolontariuszami. Już po operacji, ze sporym bólem, bo rana była jeszcze dość świeża, z ręką w temblaku, pomagałem w zbieraniu datków. Pomimo niedogodności po prostu musiałem to zrobić. Sprzęt zakupiony przez WOŚP uratował mi życie – mówi Kamil Harastowicz, wolontariusz z Gdańska, który dla WOŚP kwestuje od 2010 r.
Dariusz Gałązka: Jak zaczęła się twoja wieloletnia współpraca z Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy?
Kamil Harastowicz: – Moja przygoda z WOŚP rozpoczęła się w 2009 r., kiedy trafiłem do szpitala na oddział onkologiczny dla dzieci z podejrzeniem guza. Po dwóch tygodniach pobytu w szpitalu nie postawiono konkretnej diagnozy, a mój stan się poprawił i wróciłem do domu. Zaraz potem dowiedziałem się, że Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy szuka wolontariuszy. Postanowiłem, że spróbuję swoich sił, tym bardziej, że podczas ówczesnego finału zbierano pieniądze właśnie na sprzęt medyczny dla oddziałów onkologicznych dla dzieci. Podczas swojego pierwszego finału WOŚP nie przypuszczałem, że zbieram pieniądze także dla siebie.
źródło: trojmiasto.wyborcza.pl