W dzieciństwie Święta Bożego Narodzenia spędzałam z dala od Gdańska, w rodzinnej wsi mojej Mamy o wdzięcznej nazwie Dziurów (obecnie województwo świętokrzyskie). Na Dziurowie zimą nigdy nie brakowało śniegu, świeżej choinki prosto z lasu i mazurków z czekoladą produkcji Babci Wandzi (takie mazurki można jeść nie tylko w Wielkanoc!:). Oczywiście nie brakowało też rodzinnej świątecznej atmosfery (choć często brakowały Taty, który tak jak w tym roku bywał w morzu), rozgrzanych pieców i wysokich pierzyn:)
Dziś Święta spędzam w Gdańsku, choć tęsknię za tamtymi czasami. Nie wszystko z Dziurowa da się tu przenieść, ale choinka musi wyglądać tak jak dawniej! Nie brakuje więc na niej tradycyjnych okrągłych bombek, długich sopli, słomianych i drewnianych ozdób, słodyczy i lampek. „Dziurowska” choinka musi być maksymalnie kolorowa, wręcz jarmarczna, daleka od tych sklepowych z regularnie ułożonymi bombkami w jednobarwnej tonacji. I taka też jest w tym roku. Chociaż przyznam, że z zazdrością stwierdziłam dzisiaj odwiedzając rodziców, że ich choinka, ubrana głównie przez moją młodszą siostrę Olę, jest dużo bardziej „dziurowska”…
Korzystając z okazji tego świątecznego czasu życzę Wam spokojnych i mam nadzieję, że ubieranie choinki sprawiło Wam co najmniej tyle samo frajdy, co mnie!:)
Poniżej efekty tej kilkugodzinnej wytężonej pracy. Prawie jak w Dziurowie…:)
[nggallery id=45]