Z posłanką Agnieszką Pomaską rozmawiała Anna Gryszkiewicz z Trojmiasto.pl
Oryginalny artykuł znajdziecie Państwo tutaj.
Urodziła się w Gdyni, ale otwarcie mówi o swojej miłości do Gdańska. Mimo dobrze zapowiadającej się kariery sportowej i zdobyciu mistrzostwa Polski w windsurfingu, wybrała politykę i ukończyła politologię na Uniwersytecie Gdańskim. Dziś posłanka na sejm, a prywatnie przykładna żona i matka. Niewiele mówi o życiu prywatnym, bo przez aktywną działalność polityczną czuje się wciąż oceniana. Jak wyznaje w „Kobiecej Gardzie”, od zawsze była porządna, bo wychował ją sport.
Wchodząc do świata polityki, spotkała się pani z opiniami typu: Popatrz, kolejna baba w spodniach?
Na co dzień częściej współpracuję z mężczyznami. Nie spodziewam się, żeby oczekiwali ode mnie kobiecości, a konkretnej pracy. Oczywiście, panuje pewien stereotyp kobiet w polityce i rożne łatki są nam przypinane. Z drugiej strony, w związku z tym, że nas w polityce jest wciąż mało, a proces feminizacji jest powolny, działania kobiet zwracają na siebie większą uwagę.
To znaczy, że z braku konkurencji, kobiety wstępujące do polityki nie mają wystarczających kompetencji?
Kompetencji im nie brakuje, ale często brakuje doświadczenia w działalności publicznej. Dlatego powinno zachęcać się panie do aktywności, by wchodząc w życie polityczne to doświadczenie miały i potrafiły je wykorzystać.
Czy mężczyźni w sejmie stosują jakieś triki wobec posłanek na polu politycznej walki, bijąc w ich kobiecość?
Nie widzę jakichś szczególnych różnic w zachowaniu kobiet i mężczyzn w sejmie. Osobiście raczej częściej napotykam na problem z tym, że jestem młoda, a nie, że jestem kobietą.
Działając w granicach jednego ugrupowania nie doskwiera pani na co dzień brak wolności, bo nie wszystko można lub wypada?
Kiedy się robi coś publicznie, należy pamiętać o tym, że ludzie nas obserwują i mogą w różny sposób interpretować nasze zachowania. Stąd warto mieć oczy i uszy dookoła głowy. Najważniejsze, by w życiu prywatnym zachowywać się przyzwoicie i mieć czyste sumienie. Łatwiej jest, kiedy wizerunek pokazywany publicznie nie odbiega od tego poza kamerami.
Zawsze była pani taka porządna?
A ma Pani wrażenie, że jestem? Lubię używać mocnego języka, ale w ryzach trzymają mnie nie zobowiązanie polityczne, ale moje dzieci. Dla moich córek chciałabym być wzorem. A jeśli chodzi o bycie porządnym przed laty, raczej łagodnie przechodziłam okres dojrzewania. Rodzice nie mieli ze mną dużych problemów wychowawczych. Zresztą, wychował mnie sport, co zdecydowanie pomogło (uśmiech).
Kręcą panią pieniądze i władza?
Zacznijmy od tego, że jeśli kogoś kręcą pieniądze, nie powinien iść do polityki. Polityka nie jest miejscem, gdzie się zarabia wielkie pieniądze. Parlamentarzyści oczywiście nie są osobami ubogimi, ale jeśli kogoś kręcą pieniądze, powinien iść do biznesu. Czy kręci mnie władza? Polityka jest narzędziem do jej zdobycia, a polityk osobą, która może dzięki niej zmieniać rzeczywistość, więc naturalnym jest, że chcę w niej współuczestniczyć.
Nie ma pani czasem dość adrenaliny i stresu towarzyszących polityce? Kobiety są emocjonalne.
Mężczyźni również są emocjonalni. Polityka w tym względzie jest podobna do sportu. Gdy przychodzi kryzys, jeszcze przed metą, sportowiec myśli: Ostatni raz w życiu. Nigdy więcej! Ale jak dobiegnie, czy ukończy wyścig, okazuje się, że po czasie robi to znowu. Z polityką jest podobnie. Mam czasem dosyć, ale potem przychodzi moment refleksji i idzie się dalej.
Co, gdy bieg kończy się porażką?
Na szczęście należę do osób, które porażki mobilizują. Mam też szczęście, że w domu jest mąż, który doskonale rozumie moją pracę i wspiera, kiedy trzeba.
Radny i posłanka to nie mezalians?
Poznaliśmy się dzięki polityce. Mój mąż był w nią szybciej zaangażowany, ja natomiast szybciej zostałam radną. W pewnym czasie pełniliśmy tę funkcję oboje, a teraz złożyło się tak, że działamy na różnych szczeblach. Dla nas osobiście nie stanowi to problemu. Jesteśmy parą, która raczej się uzupełnia, niż ze sobą walczy.
Jest jakiś obszar życia, który należy tylko i wyłącznie do kobiety?
Nie, nigdy nie miałam takiego podejścia. Płeć nie determinuje jakoś szczególnie mojego działania. Wiadomo, różnimy się z mężem, ale nasz styl to dzielenie się wszystkimi obowiązkami mniej więcej po równo.
Jest pani wyjątkowo aktywna w mediach. Prowadzi pani bloga, działa w mediach społecznościowych. To wystawia polityka na wiele, także nieprzyjemnych, komentarzy. Czy rodzina przejmuje się, gdy obrzucają panią błotem?
Myślę, że na początku trochę się tym przejmowali, ale dziś już wiedzą na czym to polega. Jeśli z nami nikt nie polemizuje, znaczy, że niewiele mamy do powiedzenia. Styl, w jakim robią to niektórzy, świadczy o nich samych. Sama nie unikam konfrontacji, kiedy ktoś polemizuje w kulturalny sposób, chętnie podyskutuję, nawet z osobami, których poglądy są na drugim biegunie.
Jest pani zodiakalnym lwem?
Koziorożcem, ale zupełnie nie wiem, co to oznacza. Nawet nie wiem jakimi znakami zodiaku są moje dzieci.
Racjonalność ponad wszystko.
Tak, lubię konkrety.
Więc przejdźmy do nich. Wyobraża sobie pani wychowywanie dziecka przez dwóch mężczyzn?
Nie, dzisiaj w Polsce sobie tego nie wyobrażam. To nie jest zresztą tematem dyskusji, ponieważ żadne działania prawne nie zmierzają w tym kierunku. Takie regulacje nie byłyby dziś dobre ze względu na niską akceptację społeczną i życie dzieci wychowywanych przez parę homoseksualną byłoby bardzo trudne. Chociaż osobiście uważam, że dziecko wychowywane przez parę osób tej samej płci mogłoby być otoczone równie dobrą opieką i obdarzone miłością. Nie przeszkadzałoby mi też, gdyby moi sąsiedzi żyjący w homoseksualnym związku wychowywali dziecko.
Swoje dzieci wychowuje pani w otwartości na homoseksualizm?
Moje starsza córka skończyła dopiero dwa lata, wiec jest jeszcze za mała, by tłumaczyć jej takie rzeczy. Chociaż gdy byliśmy ostatnio z całą rodziną w Barcelonie, zupełnie przypadkiem wynajęliśmy mieszkanie w dzielnicy, która znana jest z tego, że mieszkają tu osoby homoseksualne. Chodziliśmy do szkoły językowej i nauczyciele pytali nas, gdzie mieszkamy. Kiedy odpowiadaliśmy: Mieszkamy w Eixample, ludzie odpowiadali: Super, to jest najporządniejsza dzielnica w Barcelonie. I tak też to odbieraliśmy. Dla nas, małżeństwa z dwójką dzieci, mieszkanie w takim sąsiedztwie nie stanowiło żadnego problemu.
Łatwiej być tolerancyjnym, gdy temat homoseksualizmu dotyczy sąsiada. Zastanawiam się, czy problem tolerancji rozpoczyna się wtedy, kiedy córka przyprowadza do domu swoją dziewczynę.
Myślę, że dla każdego rodzica taka wiadomość jest szokująca i trudna. Brak akceptacji nie zmieni jednak czyichś upodobań seksualnych. Dramatem jest sytuacja, w której homoseksualiści ukrywają się, udają i prowadzą podwójne życie. Dzieje się tak często za sprawą wychowania w konserwatywnych rodzinach czy otoczeniu, gdzie nie ma przyzwolenia na tego rodzaju historie. Jeśli chodzi o mnie, oczywiście chciałabym, aby moje dzieci założyły rodzinę i mogłabym zostać babcią. To jest pewnie oczywiste i pożądane przez każdego rodzica.
Zmieńmy na koniec temat. Na swojej stronie pisze pani o miłości do Gdańska, ale urodziła się w Gdyni…
Urodziłam się w Gdyni, bo rodzice mieszkali w Sopocie, a jak pani wie, w Sopocie można się tylko urodzić w domu, a nie w szpitalu. W przypadku moich rodziców, był to nawet nie dom, a akademik. Nota bene, mieszkałam w tym akademiku jako niemowlak przez kilka miesięcy i byłam trochę takim dzieckiem studenckim. Był okres, kiedy pałałam miłością do Gdyni. Ścigałam się wtedy w Yacht Clubie Polski i jeździłam prawie codziennie na treningi. Nigdy jednak w Gdyni nie mieszkałam i jestem lokalną, chociaż może bardziej trójmiejską patriotką. Czasem tylko marzę o tym, żeby na emeryturę udać się w cieplejsze rejony… Ale póki co, najprzyjemniejszym momentem podróży jest zawsze powrót do Gdańska.
źródło: trojmiasto.pl